Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

Miejscy ogrodnicy: "Sadzenie kwiatków to nie obciach!" [WYWIAD]

Rozmawia: Agnieszka Jęksa

Kwiatek i jego żona Marta tworzą duet artystyczny Kwiatuchi. Razem prowadzą na warszawskim Żoliborzu pracownię Kwiaciarnia Grafiki. I jako jedni z nielicznych w Polsce regularnie uprawiają miejską partyzantkę ogrodniczą.

fot. Mania Zyzak
fot. Mania Zyzak
fot. Mania Zyzak

Kwiatuchi o sobie: "Jesteśmy duetem artystycznym, specjalizującym się w działaniach w przestrzeni publicznej. Kładziemy nacisk na współpracę, partycypację, ponowne przetwarzanie jak i działania efemeryczne."

Kwiatuchifot. Mania Zyzak

Co to właściwie jest ogrodnicza partyzantka?

Kwiatek (K): Już samo słowo "partyzantka" jest w Warszawie mocno sierpniowe, naznaczone martyrologią. Jesteśmy świadomi ciężaru tego słowa i nie chcemy nikogo obrażać, więc nazywamy siebie miejskimi ogrodnikami.

Miejskie ogrodnictwo to kolektywne wysadzanie miasta, oswajanie siebie w mieście, osadzanie się w danej przestrzeni. Nie chodzi o to, żeby było ładnie, tylko żeby przestrzeń zaczęła lepiej działać, żeby zwrócić uwagę na to, co nas otacza. Nasze działania nie mają upiększać, tylko prowokować do spotkania.

Marta Kwiatek (MK): Ludzie, którzy przychodzą na nasze akcje, są sąsiadami, nie wiedząc o tym. W rozmowie podczas akcji ogrodniczej okazuje się, że mieszkają przy jednym podwórku. Zaczynają mówić sobie "dzień dobry", poznawać się...

K: Zwłaszcza w Warszawie, gdzie ciągle wprowadzamy się i wyprowadzamy, zmieniamy adresy - ze wsi do miasta, z miasta do większego miasta albo do Ameryki...

...albo z miasta na wieś.

K: Tak, jesteśmy w ciągłym ruchu. Powiedzmy, że wprowadzasz się do nowego miejsca, dlaczego nie wziąć parę kwiatków, znaleźć zaniedbany klomb na swoim podwórku i zacząć sadzić? Gwarantuję ci, że zaraz ludzie będą się pytać: "A co Pan robi, a dlaczego, a może Panu pomóc?". Dzięki temu bardzo szybko poznajesz ludzi - to skraca proces aklimatyzacji w nowym miejscu. Lepiej i bezpieczniej czujesz się w nowym miejscu, kiedy już kogoś znasz i w razie czego masz komu dać klucze do mieszkania, żeby podlał ci kwiatki.

Jak do tego doszliście?

MK: Pomysł na miejskie ogrodnictwo łączy się z naszymi aktywnościami artystycznymi. Od zawsze zajmowaliśmy się działaniami w przestrzeni publicznej, a kiedy poznaliśmy się nawzajem, to chęć zwrócenia uwagi na przestrzeń miejską stała się dla nas wspólnym mianownikiem.

K: Każdy z nas ma doświadczenie wyniesione z piaskownicy - wszyscy bawiliśmy się łopatkami. Tylko czasami trzeba wyjść jako pierwszy i pokazać ludziom, że to nie jest obciach przekopać trawnik. Na tym się nie kończy. Po posadzeniu, trzeba w miejsce nasady wracać. Miejskie ogrodnictwo angażuje cię w uprawianie miasta - kwiatki, przynajmniej na początku, nie dadzą sobie rady same.

Kiedy zajmowałem się streetartem, wracałem na miejsce danego wrzutu, żeby zrobić kolejne zdjęcie. Miejskie ogrodnictwo bardziej wiąże z danym miejscem. Ważne jest też to, gdzie się organizuje daną akcję. Nie chodzi o to, by znaleźć sobie klombik, wrzucić dwa kwiatki i nie pojawić się już więcej. Oczywiście, to fajnie będzie wyglądało na Facebooku, parę lajków się zbierze, ale czy to nie za mało?

MK: Czasami, kiedy jedziemy podlać dany trawnik, okazuje się, że jest już podlany - ludzie przejmują te miejsca, dosadzają swoje kwiaty. Taką sytuację lubimy najbardziej.

fot. Mania ZyzakFot. Mania Zyzak

Jak wybrać dobrą przestrzeń na pierwszą ogrodniczą akcję?

K: Ważne, by było blisko miejsc, w których często przebywamy, żeby można dbać o zasadzone rośliny. Musi to być miejsce wolne od kosiarki. To dość druzgocący widok, kiedy zasadzone, podlewane rośliny znikają pod kosiarką. Rabatę można też mocniej zaakcentować, np. szerzej okopać, co stworzy przestrzeń, która naszą rabatę oddzieli od koszonego trawnika. Warto też zwrócić się do kosiarzy osobiście, poprosić, by naszej rabaty nie kosili, a w kolejnych latach ją ominą. Kolejne zagrożenie - psy. Na pierwszej akcji Żolibuh w Alei Wojska Polskiego na Żoliborzu zasadzone kwiaty przekopywały właśnie psy. Właściciele nawet jakoś specjalnie ich nie zatrzymywali...

Jak wybrać odpowiednie kwiaty i krzewy?

MK: Potrzebne są rośliny, które zniosą słońce, wiatr, będą odporne i możliwie mało wymagające.

K: Delikatne kwiatki będą ładnie wyglądać przez pierwsze dwa tygodnie, ale potem będzie trudniej. Mi się marzy wielki oset na środku osiedla albo placu Wilsona.

MK: Przenosiliśmy też kawał łąki znad Wisły do centrum - na podwórko, które nie miało żadnej zieleni oprócz donicy z kilkoma bratkami. Zamieniliśmy bratki z łąką i w donicy wylądowały łodygi nadwiślańskie. Kwiaty wypełniały cały samochód, kiedy wieźliśmy je znad Wisły. Można i tak.

Dlaczego w żaden sposób nie grodzicie rabat?

K: Jeśli ogrodzisz rabatę, staje się ona pomnikiem, a pomniki umartwiają przestrzeń. My sadząc chcemy się do ludzi, miasta zbliżać, a nie tworzyć kolejne niedostępne enklawy. Tych już mamy w naszym mieście dosyć. Niekiedy, patrząc na to płotowisko, mamy poczucie, że na powrót jesteśmy na wsi. Nie mówiąc o tym, że jak widzę płot, to mam ochotę go przeskoczyć!

fot. Mania ZyzakFot. Mania Zyzak

Straż miejska was nie ściga?

MK: Nie mieliśmy ani jednej trudnej sytuacji z policją czy strażą miejską!

K: Nie wiedzieli, jakim paragrafem nas "sieknąć". Poza tym, nauczeni doświadczeniem, robimy swoje akcje w biały dzień i nie zwracamy uwagi na straż miejską. Ludzie na naszych akcjach są zadowoleni, ta energia się udziela. To naprawdę cholernie przyjemne, tak pogrzebać w ziemi w samym centrum miasta. Nagle łopata idzie w ruch, czujesz zapach tej buchającej ziemi.

Ale czy nie są to generalnie działania skrojone na fajne dzielnice?

MK: W uboższych dzielnicach podwórka są bardziej zaniedbane, miejskie ogrodnictwo nawet bardziej by się tam sprawdziło.

K: Na Pradze czy na osiedlach „trudnych” ludzie są dużo bardziej obecni, zakorzenieni. Oczywiście ta ciągła obecność na swoim podwórku nie wynika tylko z miłości do niego, a bardzo często z prozy życia. To powoduje, że po zakończonej akcji bardzo często pojawia się sąsiad, sąsiadka, którzy powie: "Ja to będę podlewać". Działania miejskiego ogrodnictwa w, jak to mówisz, „fajnych dzielnicach” bardzo często kończą się na samej akcji, o którą później Ty jako inicjator musisz się sam opiekować.

Wracając jeszcze do Pragi, to właśnie w InfoShopie na ul. Kijowskiej pierwszy raz usłyszeliśmy o miejskim ogrodnictwie na spotkaniu poświęconym tej idei. Pochodzi ona z XIX wieku, wiąże się z ideą Miasta Ogrodu, rozwinęła się w ogrodach na dachu w latach 70. w Nowym Jorku. Ale sama idea w Polsce istnieje od dawna - ilu mieszkańców, którzy przejęli na własny użytek przyblokowe trawniki, tylu miejskich ogrodników.

I czysty chaos w mieście...

K: Chaos to życie.

Więcej na stronie: kwiatuchi.org.

Skomentuj:

Miejscy ogrodnicy: "Sadzenie kwiatków to nie obciach!" [WYWIAD]