Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

Deregulacją w Architekturę [KOMENTARZ]

architekt Wojciech Gwizdak

W najnowszym numerze dwumiesięcznika Zawód:Architekt czytamy min. o tym dlaczego deregulacja nie powinna obejmować zawodu architekta. Dla pisma wypowiada się arch. Wojciech Gwizdak, którego opinię przedstawiamy

Ponieważ na co dzień staram się wykonywać zawód architekta, mam chyba tę przewagę nad resztą społeczeństwa, że mogę skonfrontować zapowiadaną przez polityków deregulację naszego zawodu z rzeczywistością. Niestety konfrontacja ta wskazuje jednoznacznie, że akcja deregulacji to działanie populistyczne, nie osiągnie więc deklarowanych celów, a przyczyny jej podjęcia są zgoła inne niż deklaruje rząd.

Już mój pierwszy kontakt z pomysłem deregulacji był co najmniej dziwny. 18 listopada 2011 roku uczestniczyłem we wspólnym Konwencie Izb Architektów, Inżynierów Budownictwa i Urbanistów w Tyńcu. Na konwent przybył również przedstawiciel Ministerstwa Infrastruktury, dyrektor Departamentu Rynku Budowlanego i Techniki pan Krzysztof Antczak, by przedstawić założenia do nowego (prostszego) prawa budowlanego. Dokładnie w tej samej godzinie, w której premier Tusk, w wygłaszanym w Sejmie exposé zapowiadał deregulację i otwarcie „zamkniętych” zawodów, dyrektor Antczak omawiając propozycje ministerstwa wypowiadał mniej więcej takie zdanie: „...Ministerstwo pracuje nad wprowadzeniem do budownictwa nowego zawodu koncesjonowanego - sprawdzającego (...)”.

Sygnałem do podjęcia przez rząd działań deregulacyjnych było m.in. wysokie bezrobocie wśród młodzieży. Jednak rozmiar bezrobocia ma swoje przyczyny przede wszystkim w dramatycznych kosztach pracy. Praca w Polsce opodatkowana jest jak wódka czy papierosy. Obniżenie kosztów pracy wiązałoby się jednak ze zbyt dużym ryzykiem politycznym. Dlatego problem ten od lat próbowano na wszelkie sposoby nie rozwiązywać, a maskować.

Świetnym sposobem było stworzenie warunków zachęcających młodzież do podjęcia studiów wyższych. W 1990 roku było 400 tys. studentów, obecnie prawie 2 miliony. Argumentowano, że bezrobocie wśród osób z wyższym wykształceniem jest dużo niższe, niż wśród osób gorzej wykształconych. Mówiono o skoku cywilizacyjnym, jakiego mamy dokonać ze znakomicie wykształconym społeczeństwem. Tak naprawdę chodziło jednak o to, by na parę lat sztucznie obniżyć wskaźniki bezrobocia. Wszyscy mieli być zadowoleni. Byle tylko do następnych wyborów.

Co wyszło z tego „dokształtu” już widzimy - jak zawsze rezultaty nie pokrywają się z założonym scenariuszem. Bezrobocie wśród młodzieży po studiach jest zatrważająco wysokie, skutecznie obniżono poziom kształcenia, zniszczono moralnie tytuł magistra, który przestał świadczyć o poziomie przygotowania do zawodu.

W bogatej Szwajcarii na studia idzie 15% młodzieży, w Polsce ok. 50%. Lecz prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż polityk przyzna się do błędu.

Teraz, kiedy liczba bezrobotnych absolwentów wypuszczanych przez uczelnie rośnie i stali się oni znaczącym procentem wśród wyborców, wszystkie zamiatane pod dywan problemy zaczynają się ujawniać. Trzeba zatem kogoś obwinić za taki stan rzeczy! Palącą potrzebą wytłumaczenia dlaczego młodzi ludzie po studiach nie mogą zaleźć pracy, we wspaniały sposób wyjaśnia koncepcja „złych korporacji zawodowych”, które niby blokują młodych, zdolnych, wykształconych, w dostępie do zawodu.

Pomysł idealny!!! Z jednej strony podtrzymuje się mit słuszności posyłania kogo się tylko da na studia, z drugiej, zanim deregulacja okaże się porażką, a na pewno się okaże, rząd zyska kolejnych parę lat względnego spokoju i potencjalnych wyborców. Byle tylko do następnych wyborów.

Po odpowiednio przeprowadzonej akcji propagandowej, wystarczająco dużo bezrobotnych absolwentów uzna za przyczynę braku pracy, krwiożercze, zamknięte korporacje zawodowe, i jakiś czas będzie czekać w spokoju, aż polityka deregulacji przyniesie oczekiwane rezultaty. Polityczny samograj!

Lecz prawda leży zupełnie gdzie indziej. To nie izby, w tym Izba Architektów, stoją na przeszkodzie w znalezieniu pracy przez młodych inżynierów. Dużo większą przeszkodą jest np. Ustawa Prawo zamówień publicznych. Słyszałem o przetargu na projekt stacji metra w Warszawie, w którym przystępujący musieli wykazać się zaprojektowaniem, co najmniej dwóch stacji metra w ciągu ostatnich 3 lat! Śmiałem się przez łzy z tej sytuacji nie wiedząc, że sam padnę ofiarą ustawy PZP. Pół roku temu chciałem wystartować w przetargu na projekt strzelnicy policyjnej, ale ani ja, ani nikt z moich kolegów nie zaprojektował ostatnio 2 strzelnic...

Takie wymagania narzuca Ustawa. Kto więc ogranicza konkurencję poprzez sztuczne zawyżanie wymagań jakie trzeba spełnić by otrzymać zamówienie publiczne? Izba bez powodzenia walczy z tym kuriozum, a trudność polega na tym, że „referencje” to przepis dyrektywy unijnej, którą polscy biurokraci bez chwili zastanowienia zaimplementowali do naszej ustawy.

Zatem to PZP daje możliwości i prawo zamawiającemu do ograniczania dostępu do zleceń, czyli ogranicza możliwość wykonywania zawodu. A przecież jest to ograniczanie dostępu do zleceń architektom, którzy już są w samorządzie zawodowym. I jak niby ułatwienie wstępu do Izby miałoby wpłynąć na poprawę konkurencyjności?!

Nie jest to jedyna przyczyna dla której młodzi mają problemy z pracą. Przewodniczący małopolskiego okręgu naszej Izby, kolega arch. Borys Czarakcziew przedstawił na wspomnianym Konwencie w Tyńcu analizę - wykres, z którego wynikało że młody architekt musi przepracować w pracowni 2 lata by stał się w miarę samodzielnym pracownikiem a pracodawca przestał do niego dopłacać.

Tymczasem państwo uchwala kolejne ustawy, rozporządzenia, normy i przepisy budowlane, którymi ma się posługiwać architekt w swej pracy. Przeczytałem swego czasu w Z:A, że któryś z kolegów architektów policzył, iż od 1989 roku ilość przepisów mierzona ilością stronami ustaw, rozporządzeń, wzrosła w naszej branży 13-krotnie (o 1300%)!!! Czy dzięki tak zwiększonej liczbie przepisów jest łatwiej czy trudniej projektować? To przez tysiące regulacji, w których gubią się już wszyscy, nawet ich twórcy, coraz ciężej jest utrzymać się pracowniom projektowym. To między innymi z tego powodu pracownie nie zatrudniają młodych architektów, a ich przydatność jest coraz mniejsza, bo coraz więcej czasu zajmuje im nauczenie się zawodu i poznanie gąszczu przepisów w takim stopniu, by efektywnie i bezpiecznie wykonywać swoją pracę. Tymczasem państwo skutecznie wydłuża ten okres komplikując przepisy budowlane.

Konsekwencje przeregulowania zasad wykonywania naszej profesji mają dalsze konsekwencje. Skoro państwo nakłada na architekta obowiązek znajomości coraz większej liczby przepisów, to izba, wypełniając swój ustawowy obowiązek - dbania o należyte wykonywanie zawodu - powinna przeprowadzać coraz trudniejsze egzaminy na uprawnienia, a nie coraz łatwiejsze(!). Praktyka też powinna być dłuższa. Otoczenie prawne, w jakim funkcjonujemy jest coraz bardziej pogmatwane i wymaga coraz wyższych kompetencji.

Wróćmy do kwestii liczby studentów. Każdy, kto ma choć blade pojęcie o statystyce, wie że z krzywej statystycznej wynika, że jeśli przyjmujemy na studia więcej osób, to musimy brać także tych mniej zdolnych, bo zdolniejsi dostają się w pierwszej kolejności. W ten sposób duża liczba studentów na zajęciach obniża jakość nauczania, a obecność średniaków obniża poziom przez „równanie w dół”. Politycy jednak nie dostrzegają niczego dziwnego w tym, że z jednej strony mamy coraz słabiej wykształconych magistrów (w dodatku adepci do zawodu architekta muszą znać i posługiwać się coraz większą ilością przepisów!), a z drugiej - dostęp do zawodu powinien być coraz łatwiejszy. Czy tylko mnie wydaje się to pomrocznością jasną?

Jak pamiętamy w 2009 roku to Ministerstwo Infrastruktury, a nie na przykład izby zawodowe, wprowadziło do budownictwa nowy zawód regulowany - audytora energetycznego. Do 2009 roku audyty i certyfikaty energetyczne mógł sporządzać każdy, a po wprowadzeniu regulacji już nie. W ubiegłym roku weszło w życie znowelizowane rozporządzenie w sprawie ustalania geotechnicznych warunków posadawiania obiektów budowlanych. Rozporządzenie to jest krokiem do wprowadzenia kolejnego zawodu regulowanego - geotechnika w budownictwie...

Schemat był zawsze taki sam: dodatkowe regulacje wprowadzane w przepisach budowlanych powodują konieczność powierzenia ich wykonywania osobom z odpowiednim przygotowaniem zawodowym. Teraz jednak państwo chce zmienić ten schemat. Regulacje w przepisach pozostają, lecz osoby je wykonujące mogą spełniać niższe kryteria.

Czy w takim razie „deregulację” zawodów budowlanych można w ogóle nazwać deregulacją? Moim zdaniem NIE. Prawdziwa deregulacja powinna rozpocząć się przede wszystkim od uproszenia przepisów i procedur. Pozwoliłoby to zmniejszyć obszary procesu inwestycyjnego, które muszą wykonywać osoby z uprawnieniami budowlanymi. Dlatego też obecną „deregulację” należy uznać za fasadową, zwykłą udawankę, mającą oszukać niezorientowanych w szczegółach wyborców. Nie dostrzegam również w Izbie Architektów żadnych śladów zamkniętości naszego zawodu, poza przykrym dla niektórych obowiązkiem przynależności do izby i opłacania składek. Choć i to rozwiązanie narzuciło nam państwo.

Kolejnym dowodem tego, że prace nad deregulacją są tuszowaniem problemów w budownictwie jest lektura kolejnych propozycji Ministerstwa Sprawiedliwości (co dziwne deregulacji naszych zawodów nie prowadzi „nasze” Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej). Niestety najlepiej opisuje je powiedzenie „od sasa do lasa”. Brak jest czytelnej myśli przewodniej, koncepcji strukturalnej, ciągłości kierunku. W pierwszych propozycjach zmian zaplanowano połączenie wszystkich specjalności inżynierów budownictwa w jedną. Nie miało być specjalności drogowej, mostowej, wyburzeniowej, konstrukcyjno-budowlanej, kolejowej - miała być jedna ogólnobudowlana. Wkrótce odstąpiono od tego pomysłu i postanowiono uderzyć w zdobywanie uprawnień. Nowa koncepcja mówiła, że jeśli świeżo upieczony magister ukończył certyfikowaną przez izbę uczelnię dostawałby uprawnienia od razu, pozostali mieliby iść normalną ścieżką. Niedługi czas później i ten plan zarzucono, a w zamian postanowiono... zlikwidować izbę urbanistów. Przyjęta metoda cięcia siekierą, jest jak najbardziej logiczna, bo wcale nie chodzi o prawdziwą deregulację zawodu, a jedynie o to by można było powiedzieć, że się ją zrobiło. Dlatego po omacku szuka się metod zmniejszenia liczby zawodów regulowanych bez względu na logikę i konsekwencje.

Pomysły byłego ministra Gowina są czystym fetyszyzmem liczbowym, gdyż zajmują się tylko i wyłącznie fasadą, nie próbując nawet dotknąć prawdziwych przyczyn zasygnalizowanych problemów. W latach 50. XX wieku Amerykanie zrzucali stonkę na nasze pola ziemniaków, w latach 80. braki w zaopatrzeniu były spowodowane przez spekulantów. Czyżby w obecnym impasie kozłem ofiarnym próbowano zrobić izby zawodowe?

Autorem artykułu jest architekt IARP - Wojciech Gwizdak

Tekst pochodzi z magazynu Zawód:Architekt 03/2013.

BRYŁA dziękuje redakcji magazynu za udostępnienie materiału do publikacji

    Więcej o:

Skomentuj:

Deregulacją w Architekturę [KOMENTARZ]