Betonowa prowincja w centrum stolicy
Warszawa może liczyć prawie 2 mln mieszkańców i być prowincjonalną dziurą. Bo prowincjonalizm to ciasnota umysłu, brak wyobraźni i rutynowe powielanie tych samych schematów zamiast kreatywności. Przykład mamy w samym centrum - pisze Jerzy S. Majewski w Gazecie Stołecznej.



Warszawa przed powstaniem listopadowym była niewielka, ale nie sposób ją było nazwać prowincjonalną. Bo też ton nadawali jej ludzie światli, należący do ówczesnej elity intelektualnej Europy. Miasto było planowane z żelazną konsekwencją, a przestrzenie publiczne miały zdobić pomniki zamawiane u najwybitniejszego rzeźbiarza ówczesnego świata - Duńczyka Bertela Thorvaldsena.
Dziś w przestrzeni Warszawy wyczuwa się prowincję. Nie na Krakowskim Przedmieściu, gdzie została urządzona przez profesjonalnych architektów. Nie na rondzie de Gaulle'a, gdzie plastikowa palma, szalony wybryk Joanny Rajkowskiej, stała się alternatywnym symbolem Warszawy. Jednak już w Alejach Ujazdowskich ta prowincjonalność ścina z nóg. Przestrzeń tego fragmentu Traktu Królewskiego urządzili nie artyści, lecz pozbawieni cienia wyobraźni drogowcy. Teraz poroniony płód prowincjonalnej ciasnoty umysłów ujrzymy u zbiegu dwóch najważniejszych ulic Śródmieścia: Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej.
Tu znajduje się polski punkt kilometra 0. Miejsce to u schyłku XIX wieku aż po lata 80. ubiegłego stulecia uważano za pępek Warszawy i całej Polski. I teraz ten pępek zamiast architektury wypełnia cementowy śmieć. Brukarze kładą właśnie pośrodku ronda tandetną kostkę brukową (latem zapowiadano kolorowy asfalt), a na wysepkach między jezdniami wyrastają żółte kwietniki o urodzie malowanych farbą olejną opon. Estetyka rodem z PGR-u w jednym z najważniejszych punktów stolicy!
Wszystko dlatego, że znowu o przestrzeni zamiast architektów decydowali pożal się Boże branżowcy. Stojąc na przystanku tramwajowym, który nazywa się Centrum, patrzę na robotników kładących kostkę i ręce mi opadają. To chyba zły sen?
A mogło być tak pięknie. Mogło pojawić się jakieś szaleństwo na miarę palmy, mogła powstać bardziej klasyczna architektura czy rzeźba. Choćby taka jak pełne zieleni i wody ronda przy głównej ulicy Madrytu: Paseo de la Castellana. Tam co rondo, to megafontanna, rzeźba, dywany kwiatów. Klasycznie, ale wielkomiejsko.
Ale w Warszawie na podobny rozmach nie ma co liczyć. Madryt to metropolia. Warszawa - mimo swoich wieżowców - głęboka prowincja zaanektowana przez branżowców.
Czytaj więcej
Jerzy S. Majewski
źródło: Gazeta Wyborcza Warszawa
Zobacz także:
Świątynia Opatrzności staje się kościołem
Szklana ambasada przy Łazienkach
- Więcej o:
Wieża ciśnień w Szczytnie - zabytek, makabryła i Torre Apartments
Taśmy - element architektury w dobie koronawirusa
Wola Korzeniowa: figura Matki Boskiej została przemalowana. Odzyskała dawny wygląd
Wieża ciśnień w Lęborku - makabryła zamiast wizytówki miasta
Prawie oko w oko z sąsiadem. Absurd przy al. Grottgera w Krakowie
Makabryła po częstochowsku. Termomodernizacja biurowca MPK
Przebudowa willi Monte w Zakopanem - jak to się mogło stać? Makabryła 2017 od kuchni
Makabryła 2017 - przebudowa willi Monte w Zakopanem [WYNIKI GŁOSOWANIA]