Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

Wywiad z Janem Strumiłło

red

Rozmowa z projektantem stylowej kawiarni Towarzyska na warszawskiej Pradze.

Jan Strumiłło
Jan Strumiłło
fot. Jakub Certowicz

Agnieszka Kowalska: Warszawa jest...

Moja, wyjątkowa. Świadomie ją sobie wybrałem. Po studiach w Szwajcarii mogłem spokojnie tam zostać, była to prosta droga do dobrych zarobków i komfortowego życia. Ale ja zawsze chciałem mieszkać tutaj. Uważam, że dla osób, które coś tworzą, bezpośredni kontakt z ich kontekstem kulturowym jest bardzo ważny. Patrząc z daleka, uczymy się też dostrzegać atuty tego, co nas otacza. Dlatego wróciłem.

Studiowałeś w Szwajcarii?

- Najpierw tutaj architekturę na Politechnice Warszawskiej. Potem pojechałem na rok podyplomowych studiów na Federalną Politechnikę w Zurychu. Moje marzenie. Zatrudniają tam najlepszych praktyków u szczytu możliwości twórczych, którzy nadają impet wydziałowi architektury. Potem zostałem na kolejny rok pracy w biurze projektowym.

Zetknąłeś się z Christianem Kerezem?

- Tak, był jednym z moich profesorów, potem zostałem jego asystentem. Już wówczas pracował nad projektem Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Dostałem za zadanie zorganizowanie dla jego studentów tygodniowej wycieczki do Warszawy, która pokazałaby miejsca dla Kereza ważne.

Jakie to miejsca?

- Leykam, Bogusławski, ale głównie architektura tużpowojenna - MDM, Dom Partii - która silną konstrukcję i modernistyczny często charakter musiała ukrywać pod płaszczem dekoracji wymuszonej przez politykę. Interesuje go to, bo w swojej pracy też jest przez politykę doświadczony. Na podstawie przewodnika, który opracowałem na potrzeby tego wyjazdu, przygotowuję teraz dla MSN książkę o Warszawie Christiana Kereza.

Co sądzisz o jego projekcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej?

- Początkowo byłem zaskoczony tą zewnętrzną prostotą. Ale zanim jeszcze poznałem dobrze projekt cieszyłem się, że Kerez wygrał, bo znając jego budynki z autopsji, wiedziałem, że przebywanie w zaprojektowanych przez niego przestrzeniach wywołuje niezwykłe wrażenie, dreszcz podniecenia. To człowiek niezwykły - wrażliwy, ekscentryczny, trudny we współpracy, który jednocześnie ma potencjał stworzenia rzeczy genialnych. Jest na szczycie swoich możliwości twórczych i dowiódł, że jest do tego zdolny. To, że miasto zaprzestało z nim współpracy, uważam za porażkę i niewyobrażalną stratę dla Warszawy. Cały czas mam nadzieję, że to nie jest koniec, że to tylko przerwa.

Kawiarnię Towarzyska projektowałeś na Saskiej Kępie dla Saskiej Kępy. To szczególna dla ciebie okolica?

- Tu się wychowałem, tu jest moje podwórko, na Zakopiańskiej, gdzie pierwszy raz pojechałem na rowerze bez bocznych kółek. Stąd wyruszałem nad Wisłę na spacery z rodzicami. Mój tata do dziś tu mieszka i twierdzi, że to jest pępek świata i nigdzie nie można żyć lepiej.

Saska Kępa to rodzaj rezerwatu przyrody. Warszawa jest w większości miastem z bardzo słabą tożsamością miejsc. Wszystkie te nasze osiedla są dla postronnych osób podobne. Nie wytwarzają więzi społecznych. A na Saskiej Kępie istnieje bardzo silne poczucie sąsiedztwa, identyfikacji z miejscem. Wciąż mieszkają tu osoby, które się tu urodziły, czuje się ciągłość.

Równolegle do Towarzyskiej modernizowałeś stołówkę w Bibliotece Narodowej. Jak, projektując wnętrze, odnosisz się do architektury z lat 60. i 70.?

- Staram się zmienić tylko to, co przeszkadza w odbiorze dobrych rzeczy, wyeksponować atuty. W bistro w Bibliotece Narodowej okładziny kamienne i geometria przestrzeni są bardzo logiczne i konsekwentne. Usunąłem materiały niskiej jakości, zmieniłem kolory na nieco bardziej optymistyczne i po dodaniu identyfikacji wizualnej, udało się coś przyjemnego z tego miejsca wykrzesać. Najważniejsza była zmiana oświetlania na nowoczesne i obniżenie źródeł światła, co spowodowało, ze to wnętrze stało się bardziej kameralne. Wcześniej miało nastrój trochę prosektoryjny.

Biblioteka nie do końca wykorzystuje potencjał estetyczny, jaki ma to miejsce. W przeciwieństwie do Towarzyskiej, która na wyglądzie i charakterze lokalu świadomie chce budować swój sukces.

Jak oceniasz architekturę tego pawilonu z lat 50., w którym mieści się kawiarnia?

- Uważam go za neutralnie przyjazny. To jest dosyć anonimowa architektura. Jej unikalną cechą jest duża loggia, czyli ten daszek, który zacienia front. On jest wspaniały. Wystrój Towarzyskiej jest całkowicie oryginalnym projektem, ale często dyskutowaliśmy z moimi klientami o różnych rozwiązaniach w takich knajpach jak Bejrut, Charlotte czy PKP Powiśle. W Warszawie pojawia się coraz więcej miejsc z charakterem. Coraz liczniejsi (i coraz młodsi) przedsiębiorcy knajpiani rozumieją, że trzeba inwestować w design, żeby przywabić odpowiedniego klienta, i że łączy się to z kosztami.

Co cię w Warszawie zachwyca, a co denerwuje?

- Największe zastrzeżenia mam do zabudowy Dzielnicy Północnej, czyli Muranowa i tego wszystkiego, co powstało na gruzach dzielnicy żydowskiej. To, jak dalece ignoruje dawną tkankę - zarys ulic i historię, która była zawarta w kształcie miasta - uważam za zbrodniczy i wołający o poprawę. Ale mam też ulubione warszawskie bloki, których na pewno nie dałbym zburzyć. To np. zespół czterech budynków z lat 60. przy ul. Promyka. Szczególnie ten podłużny ma doskonałe proporcje.

Dla osoby postronnej podróż po Warszawie może być torturą estetyczną. Ale jeżeli się do tego przyzwyczaimy i zaczniemy to ignorować, to odkryjemy, że jest miejscem fascynujących ludzi i niesamowitych zdarzeń. To miasto cały czas się zmienia. To jest prawdziwy triumf walki Polaków o wolność, że możemy na nowo określić, zbudować Warszawę. W pewnym sensie cały czas ją odbudowujemy.

Ale brakuje tu planowania urbanistycznego na kilkadziesiąt lat do przodu.

- Ubolewam nad tym bardzo, bo z każdym rokiem widzę, jak zaprzepaszczane są kolejne szanse. Dla mnie jako człowieka, który brał na poważnie studia architektoniczne, najbardziej bolesne jest to, że największym nakładem kosztów realizowane są archaiczne już pomysły z lat 70., wynikające z najbardziej radykalnego funkcjonalizmu w planowaniu miasta. Buduje się wszędzie wielopasmowe drogi wypełniające miasto kolejnymi samochodami. Warszawa jest nadal odcięta od Wisły, a tworzenie systemu ścieżek rowerowych to wciąż dla władz temat drugoplanowy. Patrzy się na nie nieufnie, choć potencjalnie Warszawa jest miastem stworzonym dla rowerów. Wydajemy pieniądze na realizowanie pomysłów, które są już nieaktualne.

Wygląda na to, że osoby, które za to odpowiadają, nigdy świadomie nie widziały takich miast, jak Sztokholm, Kopenhaga, Barcelona. A przecież można stanąć na ramionach gigantów. Wykorzystać strategie, które gdzie indziej się udały.

Masz jakieś swoje warszawskie architektoniczne marzenia?

- Mnóstwo. Marzę o tym, żeby za życia zobaczyć renesans Starej Pragi zamiast trwającej od 20 lat postępującej dewastacji. Ale mam też inne fantazje. Np. połączenie alei KEN z ul. Rolną to byłoby wspaniałe miejsce na widokowy wiadukt nad Dolinką Służewiecką. Ale chyba najbardziej chciałbym zobaczyć udane połączenie ulicy Banacha z Batorego. Uważam, że w tym przypadku miasto powinno pokonać protesty obrońców Pola Mokotowskiego i w jakiś porządny i piękny sposób zaprojektować to połączenie. Jego brak przeczy zdrowemu rozsądkowi.

Ale jest jeden szczególny projekt, o którym myślę od dawna i który Warszawa powinna sobie zafundować. Przed wojną na placu Żelaznej Bramy istniał Gościnny Dwór, czyli miejsce, gdzie ubodzy handlarze i rolnicy z przedmieść Warszawy mogli sprzedawać swoje towary. Piękny żeliwny budynek w kształcie łezki. Chciałbym, żeby gdzieś w Śródmieściu powstał nowy Gościnny Dwór. To byłaby antyteza podmiejskiego centrum handlowego. Z chęcią bym coś takiego zaprojektował.

Rozmawiała Agnieszka Kowalska

źródło: www.cjg.gazeta.pl

    Więcej o:

Skomentuj:

Wywiad z Janem Strumiłło