Kiosk - kup onlineKiosk - Ladnydom.pl

Hugon Kowalski, architekt z licencją na projektowanie [WYWIAD]

Tomasz Malkowski, ARCH

Młody architekt jako pierwszy Polak zdobył nagrodę w konkursie Archiprix, gdzie jego praca dyplomowa pokonała 1500 innych z całego świata. Absolwent poznańskiej ASP opowiada magazynowi ARCH o swoim ideałach i drodze do sukcesu

Tomasz Malkowski, ARCH: Jak patrzę na Twoje projekty, to wydaje mi się, że robisz rzeczy, które chcesz robić, one są odjechane, ale niekoniecznie wpisują się tzw. zapotrzebowanie rynku.

Hugon Kowalski: Uważam, że moje projekty są w 100% realne, no może jeden jest niemożliwy w realizacji - to wizja miasta, w którym, gdy zabudowa osiągnie krytyczną gęstość zaludnienia składa się i unosi do góry tworząc wieżowiec, dzięki czemu na powierzchni ziemi można by budować od nowa. To był bardzo studencki koncept, trochę zrobiłem w nim takim myk, jak w tej słynnej scenie miasta ze snu w „Incepcji”.

Twój projekt dyplomowy „Porozmawiajmy o śmieciach” - nagrodzony w prestiżowym konkursie Archiprix International / Hunter Douglas Awards na najlepszy dyplom architektoniczny świata - jest konstrukcyjnie zupełnie realny. Ot prosta konstrukcja ze słupami i stropami. Ale zastanawiam się, czy stłoczenie tysięcy ludzi w jednej megastrukturze - zadziała? To byłby spory eksperyment socjologiczny.

Teoretycznie dla nich nie ma innej możliwości. Bo ci ludzie muszą opuścić swoje miejsce zamieszkania - slumsy Dharavi, które wykupił pewien miliarder. Miasto zobligowało go do wybudowania dla nich mieszkań socjalnych, czyli i tak zostaną spiętrzeni, tylko że w wieżowcach z małymi mieszkaniami. Teraz mają domki, które sami wybudowali. Żyją biednie, ale szczęśliwie - mają pracę, bo każda z tych rodzin pracuje na wysypisku śmieci, mają maleńkie zakłady, przetwarzają śmieci. A wywiezieni na przedmieścia do nowych bloków - stracą wszytko - pracę, sąsiadów, rozpadną się więzi społeczne. Widziałem, co się dzieje z blokami socjalnymi w Indiach, one po kilku latach wyglądają jak po wojnie, ich mieszkańcy nie doceniają, że zostały im dane.

Proponujesz alternatywę dla socjalnych bloków - chcesz by slumsy przeniosły się do wielopoziomowego mini-miasta.

Ono ma działać jak dawna dzielnic, tylko że na małej powierzchni, bo skompresowana za pomocą wielu pięter. Ale to nie budynek, tylko jak mówisz - wielopoziomowe miasto, bo zamiast korytarzy będą tam ulice. Każda rodzina dostanie kawałek podłogi, przyłącza do mediów, ale sama zbuduje ściany, stworzy układ pokoi, jaki jej odpowiada.

Jednak i tak wielkości mieszkań, jakie zakładasz jest przerażająco mała.

Dla Ciebie, bo jesteś Europejczykiem. W filmie „Big Fish” Tima Burtona była sentencja, która posłużyła za jedną z głównych tez dla mojego projektu. To prawo złotej rybki, które mówi, że ona przeobraża się wraz ze zmianą wielkości akwarium. Jak złote rybki mają duże akwarium to one się dziwnie rozrastają, mają wielkie, nieproporcjonalne głowy. Tak samo wydaje mi się, że jest z ludźmi. Po co ci dom na 1500 metrów kwadratowych jak mieszkasz w nim tylko z kilkuosobową rodziną? To jest paranoja naszych czasów - buduje się na pokaz, nie chodzi wcale o jakość życia, ale bardziej zaznaczenie swojego statusu czy chorych aspiracji. W moim projekcie w Bombaju ludzie muszą żyć kompaktowo jak tylko się da. Dla nas te minimieszkania są przerażające, ale oni tak żyją i to działa.

Moim głównym przykładem i inspiracją, jeśli chodzi o gęstość zabudowy, było Kowloon Walled City w Hongkongu (nieistniejące już osiedle, które było wpisane do księgi rekordów Guinnessa, ze względu na niespotykanie wielką gęstość zaludnienia, wynoszącą 1 923 077 ludzi na km2 - przyp. red.). Tam były kiedyś domy w normalnej odległości, ale ilość ludności przyrastała i zabudowa w sposób wręcz organiczny pączkowała. Dla nas to wbrew przepisom budowlanym, wbrew estetyce, ale oni po prostu inaczej żyją w Azji. W Europie nie ma aż takich więzi społecznych, bo my mamy coś takiego jak salon. Oni tego nie znają - salonem jest ulica, która buduje wszystko, jest główną przestrzenią życia. W domu się tylko śpi. Dzięki temu ludzie się lepiej znają. Wbrew stereotypom o slumsach - w Dharavi jest bardzo bezpiecznie.

Skąd w ogóle bierzesz takie tematy - wieża wodna w Sudanie, mieszkaniówka w Bombaju?

Czasami jest tak, że robię coś na konkursu. Tak było w Sudanie, gdzie robiłem projekt na wieżowce przyszłości eVolo. To wygląda u mnie tak, że przeglądam „Gazetę Wyborczą” i szukam tematu.

Nie przeglądasz prasy architektonicznej tylko codzienną?

Oglądam też Discovery, szukam tematów społeczno-gospodarczych. Jak znajduję jakiś ciekawy problem, to potem sprawdzam, czy może być punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. To jest fajne w pracy architekta, że możemy wchodzić w jakiś temat, zagłębiać go, poznawać nową kulturę. Początkowo Bombaj też chciałem robić na konkurs eVolo, ale na szczęście mój promotor mnie zrąbał.

Robert Konieczny?

Tak. I dobrze zrobił, bo byłaby porażka. Powiedział mi jedno naprowadzające zdanie, że nie robimy deweloperki.

To co chciałeś na początku zrobić w Bombaju?

Miałem wizję, żeby to było w klimacie filmu „Piąty element”. Czyli futurystyczne budynki, trzonolinowce, że kolejne jednostki mieszkalne mogą się podpinać, a zamiast wind były tramwaje pionowe.

Dużo bajerów.

I za dużo przestrzeni w mieszkaniach. Wiele dyplomów dotyczących takich tematów jak ten w Bombaju jest trochę przeskalowana, zbyt przeszacowana, a główne pytanie, jakie się nasuwa to - kto za to zapłaci? Jeżeli nie masz dobrej odpowiedzi, to twój projekt jest do niczego. Jak się znajdzie ileś tam argumentów, że komuś to się opłaci, to wtedy można o tym myśleć. W innym wypadku to jest tylko sztuka dla sztuki.

To ciekawe, że Robert Konieczny był Twoim promotorem, jesteś przecież po ASP w Poznaniu, a Robert tam nie wykłada.

U mnie w szkole można zrobić dyplom u mistrza. To może być ktokolwiek na świecie, musi tylko mieć tytuł architekta.

Myślę, że mogłeś się z Robertem dobrze dogadywać, bo też jesteś bardzo konceptualny.

Ostatnio dużo się mówi o konceptualizmie w architekturze i zaczynam już dostrzegać, że ten termin się dewaluuje. Ale z konceptami jest tak, że one są dopiero początkiem. Dobry koncept nie wystarczy na całą architekturę. Trzeba potem jeszcze ten koncept ubrać w estetykę. Każdy architekt, nie ważne czy Chipperfield czy Gehry, musi na końcu koncept opakować w mięso.

To wymaga pewnej dojrzałości, żeby koncept ubrać w swoją stylistykę, która nie będzie podpatrzona u kogoś.

Rozmawiałem o czymś podobnym z Mariuszem Wrzeszczem. Powiedział, że niektórzy architekci całe życie ścigają się ze sobą, ale ty jesteś innym architektem, ja innym - i ty nigdy nie będziesz robił tego, co ja robię ani na odwrót. I jak człowiek zrozumie, że się nie ściga, to już osiąga pewną dojrzałość. Myślę, że ja już jestem na tym etapie - nie ścigam się z nikim, po prostu robię swoje.

Podziwiam, że mówisz to z takim przekonaniem w tak młodym wieku.

Mam w głowie taki mit, że okres studiowania to czas poszukiwania siebie. Kończąc uczelnię studenci powinni wiedzieć, co robią i co lubią, ale nie w sensie naśladowania swoich mistrzów. Wiem, że te 5 lat często nie wystarcza, żeby się określić. Ale jeśli nie zrobisz tego w ciągu studiów, to potem będzie jeszcze trudniej to zrobić, a jak trafisz do słabego biura - to możesz już nigdy nie odnaleźć własnej drogi, stajesz się wtedy tylko kopistą.

Wracając do konkursów, żeby wygrywać trzeba brać udział, wysyłać swoje prace.

Śmieszy mnie to, że znajomi mówią - wow, byłeś u Fostera. A ja się pytam: a ty próbowałeś? Wiem, że w Wielkiej Brytanii firmy wyszukujące ludzi na rynku pracy nie proponują pracy u niego, bo w Londynie mówi się, że to pracownia, która wyzyskuje ludzi. U Fostera znalazłem się, bo był konkurs na wieżowce w Gdańsku, Foster miał zaprojektować 120-metrowy budynek dla Hinesa. Deweloper chciał pewnie ocieplić swój wizerunek i zrobił konkurs dla studentów, bo Gdańsk nie miał nigdy takiego wieżowca, więc studenci mogli by naprodukować obrazki, jak miasto wyglądałoby z drapaczami chmur. Jedną z nagród był staż u Fostera, no i mi się udało.

Jesteś w ogóle jakimś weteranem studenckich konkursów.

Zacząłem je sukcesywnie robić od drugiego roku. Jak byłem jeszcze młody i głupi, i nie zależało mi tak na jakości, to robiłem konkurs w tydzień lub dwa. I stąd robiło się strasznie dużo tych konkursów. Teraz ze trzy miesiące zajmuje mi, żeby dojść do czegoś, co będzie mnie zadowalało i nadawało się na wysłanie.

Masz sporo nagród.

Wysłałem w sumie projekty do około 60 konkursów, wygrałem lub zdobyłem wyróżnienie w połowie. To nie jest znowu tak dużo. Z konkursami jest tak, że tak naprawdę nikt do Ciebie sam nie przyjdzie, wiec trzeba samemu wysłać, próbować i powalczyć o siebie. Tak było z Archiprixem - w Holandii studenci gotowi są pozabijać się byle tylko być nominowanym z wydziału, bo do tego konkursu 1500 szkół z całego świata może wytypować po jednym projekcie z uczelni. Na moim wydziale nie było chyba w ogóle zainteresowania i podobno jako jedyny się zgłosiłem.

Konkursy konkursami, ale wiesz, że w Polsce architektura postrzegana jest przez pryzmat realizacji, czyli tak zwaną „twardą architekturę”.

Trochę rozumiem to myślenie - realizacja to sprawdzian dla architekta. Ale tak myśli starsze pokolenie. Czekam na swoją szansę, pracuję nad drugim domem i budowa ma ruszyć wkrótce.

Finansowo, przy twoim niekomercyjnym podejściu, chyba może być trudno utrzymać pracownię.

Gdyby nie szkoła, byłoby trudno. Zakładam, że do 35 roku życia mogę tak działać. Coop Himmelb(l)au 17 lat czekał na swoją realizację, to była restauracja. Zaha Hadid 13 lat. Jak człowiek sobie to uświadomi, że nawet najwięksi czekali całe lata na sukces, to się uspokaja. Nawet BIG to przerabiał, choć powszechnie się uważa, że tak szybko wystartowali, ale jak przejrzysz ich książkę „Yes is more” to tam na końcu jest pokazane, ile oni projektów zrobili do szuflady zanim zaczęli realizować. Ja to specjalnie policzyłem, żeby mniej więcej wiedzieć, ile mnie jeszcze czeka pracy. Oni mieli 300 projektów przed pierwszą realizacją!

Zostało ci jeszcze z 240 projektów. Myślisz, że to specyfika zawodu? Że te projekty to dalszy etap edukacji, że one w tej szufladzie nie kurzą się, ale zaprocentują w przyszłości bardziej świadomymi realizacjami?

Tak sobie wmawiam. Ale jak do 35 roku życia się nie uda to

Co wtedy?

Nie wiem.

Na zakończenie pytam się zawsze architektów, co to jest architektura?

Wydaje mi się, że architektura już wykroczyła w inną fazę, trochę takiego wzornictwa przemysłowego. Że ma jak przedmioty codziennego użytku ulepszyć życie ludziom. Podobają mi się też słowa szwajcarskiego architekta, na którego wykładzie kiedyś byłem, że architektura nie jest ważna, ważna jest urbanistyka. Bo budynek można wyburzyć po iluś latach, można go wymienić. A urbanistyka zostaje na zawsze, przestrzeń między budynkami jest na setki lat. Jak ją spieprzymy, a w Polsce nam to ostatnio świetnie wychodzi, to tej jakości przestrzeni już tak łatwo nie odzyskamy.

Masz taką wiarę, że architektura może naprawiać świat?

My architekci jesteśmy w stanie wiele rzeczy upchnąć w projekcie, których na pierwszy rzut oka nie widać, ale które mogą polepszyć albo pogorszyć komuś życie. Wydaje mi się, że każdy architekt ma taką wiarę w moc sprawczą architektury. Bez tej wiary to by nie była architektura tylko budownictwo.

    Więcej o:

Skomentuj:

Hugon Kowalski, architekt z licencją na projektowanie [WYWIAD]